Dzisiaj opuszczamy Porto Moniz i jedziemy wybrzeżem do naszego hotelu w dzielnicy Lido, w Funchal. Po drodze zatrzymamy się w kilku punktach, które sobie wyznaczyłam oraz odwiedzimy kilka nadmorskich miasteczek. Nie powiem, byłam bardzo ciekawa. Jak czytałam, gdzie wybrać hotel, wszyscy polecali w Funchal. Owa dzielnica jest bardzo popularna a my będziemy tu stacjonować najdłużej z całego wyjazdu.
Pierwszy to punkt widokowy Miradouro da Fajã da Ovelha, z którego roztacza się widok na miasteczko Paúl do Mar i dalej Jardim do Mar. Na odwiedzenie wszystkich miasteczek po drodze nie mamy czasu, więc zajrzymy tylko do tego drugiego.
Sam punkt widokowy to kilka ławek, otoczonych zielenią i zacieniony trzciną. Bardzo klimatycznie. Jesteśmy tu sami. To właśnie podoba mi się w punktach widokowych. Cisza. Wszelkie piękno krajobrazu można podziwiać w samotności, z dala od tłumów i zgiełku.
Jardim do Mar
Bardzo urokliwe miasteczko. W centrum jest spory parking (bezpłatny). Na tym parkingu wielka klatka dla ptaszków. Sporo kolorowych papużek, ale nie tylko. Nie wiem, czy to jakaś inicjatywa obywatelska.
Gubimy się w plątaninie wąskich uliczek i wychodzimy na promenadzie. Pierwszy raz widzę bananowce. Tutaj jest chyba jakieś zagłębie bananowe. Fakt faktem, że banany na Maderze smakują jak banany.
Możemy iść w prawo albo w lewo. Wybieramy lewo i docieramy do portu (chyba). Żadnych łódek nie widać. Jest kilku amatorów opalania na betonowym występie.
Wszędzie pełno kwiatów, zieleni. Czy to w doniczkach, czy w przydomowych ogrodach. Nazwa Jardim do Mar tłumaczy się jaki morski ogród. I naprawdę tak można się tutaj poczuć.
Przewodnik mówił, że tutejsze fale przyciągają surferów. Jak my byliśmy, jakieś imponujące nie były. Widzieliśmy jednego nurka, przy brzegu, ale czego szukał? Nie wiadomo.
Schodzimy z promenady i znów gubimy się w tych wąskich „serpentynkach”.
Zatrzymujemy się jeszcze na punkcie widokowym skąd widać miasteczko.
Calheta
Wszystkie miejsca, które sobie wyznaczyłam, są pochodną mojego studiowania przewodników i internetu. Gdzieś wyczytałam, że spod tego kościoła jest piękna panorama. Tja…
Nie dość, że wjeżdżaliśmy tam po stromych i wąskich uliczkach. Dzielnica była pełna pustostanów. Rozmawiający tam miejscowi patrzeli się na nas jak na UFO. To widoki były byle jakie. Nie jedźcie tam 😉
Dalej zajeżdżamy na TĄ słynną piaszczystą plażę. Zanim będzie dane nam ją zobaczyć, musimy zaparkować samochód. Tak się składa, że są tutaj parkometry a my nie mamy drobnych. Przechodzący pan, widząc, jak próbujemy wcisnąć revoluta w czytnik kart, mówi nam że to na specjalne karty parkingowe. Doradza nam, żeby rozmienić pieniądze w najbliższym sklepie, co robimy.
Jak już rozprawiliśmy się z automatem, idziemy na plażę. Po tym, co widzę, proszę M, zobacz na maps.me, gdzie jest ta plaża, a on mi mówi, ze to TO. Cooo???
Przecieram oczy… Nie tak to sobie wyobrażałam…
Nie spodziewałam się tutaj karaibskiej plaży ALE to mnie bardzo rozczarowało. Wygląda to sztucznie a ten beton uroku jej nie dodaje. Obok wielki hotelowy moloch z restauracjami i barami. Nie wiem, może ja jestem dziwna, sto razy wolałabym kamienistą plażę u zbocza klifu. Już ta plażą w Machico była fajniejsza.
Idziemy jeszcze na marinę.
W drodze do Ponta de Sol zatrzymujemy się na punkcie widokowym a może i dwóch (już nie pamiętam).
Ponta do Sol
To niewielka miejscowość położona w niewielkim wąwozie, nad brzegiem morza. Na tarasowych wzgórzach rosną plantacje bananów. Słoneczny cypel podobno jest najbardziej nasłonecznionym punktem na wyspie. Nazwa zobowiązuje. Akurat jak my byliśmy, było pochmurno. Nie potwierdzam 😉
Tutaj też parking płatny. W następnych miasteczkach również. Nawet widać „naszą” micrę.
Pierwsza osada powstała tu 500 lat temu. Idziemy na przystań zwaną Cais da Ponta do Sol.
Kamienne molo wybudowane w XIX w łączy niewielką wysepkę ze stałym lądem. W przeszłości odgrywała ważną rolę w transporcie pasażerów i produktów spożywczych. Dzisiaj jest to punkt widokowy. Podobno jeden z najładniejszych na Maderze.
Mój przewodnik nafaszerowany jest zdjęciami.
Między innymi kościoła w Ribeira Brava. Jak tylko go zobaczyłam, no nie mogłam go usunąć ze swojej pamięci.
Nazwa miasteczka pochodzi od wartkiej rzeki, która spływała zboczem i pokonywała odcinek 8 km. W miesiącach deszczowych była bardzo niebezpieczna. W dosłownym tłumaczeniu Dzika Rzeka. Właściwie to w miasteczku nie ma za bardzo co oglądać.
Za Igreja Matriz de São Bento znajduje się Câmara Municipal. Dawna rezydencja jakiegoś wicehrabiego, która dzisiaj pełni funkcję ratusza. Do budynku przylegają piękne ogrody.
Z Fortu São Bento pozostała tylko baszta, która pełni rolę informacji turystycznej.
Przy plaży ładna promenada, odgrodzona jest paskudnymi barierkami. Plaża też nie jakaś porywająca.
Jak nie wiesz co zrobić, to zjedz coś 🙂
Mamy ochotę na coś słodkiego i kawę więc siadamy w pobliskiej ciastkarni.
Przy kawie M znajduje punkt widokowy. No nie mówiłam 😉
Tak po prawdzie, to (nie)doczytałam, że musi tu być jakiś fort. Jak były trzy, to niemożliwe, że została tylko jedna baszta. No way! M tak szukał, żebym już nie marudziła, że znalazł 🙂
Dwa forty zostały zniszczone podczas powodzi.
Cabo Girão
W drodze na „najwyższy” klif Europy znów mozolnie gramolimy się pod górę. Tak myślę, czy można się przyzwyczaić do jazdy na pierwszym biegu, gdy się próbuje pokonać maderskie wzgórza albo do śmierdzących hamulców jak chce się z nich zjechać. Nie, nie można. Za każdym razem ogarnia mnie niepokój. Nie chcę nikogo przestraszyć, być może ja mam w naturze zamartwianie 😉
Jak dojeżdżamy na klif jest gęsta mgła i mnóstwo ludzi. Już na parkingu widać, że to bardzo popularna atrakcja. Restauracja, sklep z pamiątkami, toalety (oczywiście płatne). Przy wejściu na skywalk bramki. Jeszcze nieczynne. Myślę, że wkrótce pojawi się opłata.
Sam taras widokowy robi wrażenie. Szczególnie ta szklana podłoga. Boję się po niej stąpać. Wiem, że to głupie, jednak pewniej czuję się na betonowych elementach konstrukcji.
Câmara de Lobos
Nad tą wioską rybacką czytałam same zachwyty w przewodniku i w necie. Malowniczo położona, kolorowe łódeczki, suszone dorsze i najważniejsze, miejsce w którym zatrzymał się czas.
Nie wiem, mam mieszane uczucia. W ogóle nie znalazłam tam tego klimatu, o którym czytałam.
Rzeczywiście wokół portu może jakaś namiastka tej wioski rybackiej pozostał. Kolorowe łodzie, grający w karty rybacy.
I tak wiem, że zachwycił się miastem Winston Churchill. Nie można przegapić jego pomnika.
My na każdym kroku wpadamy na bezdomnych. Odbiera to uroku.
Nawet na tarasie w parku Jardim do Ilehu stoi krzywy namiot a na barierkach suszą się rzeczy.
Sam park nie jest jakiś imponujący, można z niego zobaczyć klif Cabo Girão oraz plażę Praia do Vigário.
Nigdzie nie widzieliśmy suszących się dorszów.
Pico da Torre
Jest ostatnim punktem na naszym tourne.
Położony między miastami Câmara de Lobos i Estreito, oferuje piękny widok na miasto i zatokę.
Informacje praktyczne
Mapa trasy z dzisiejszego dnia.
Leave A Reply