Oia na pewno jest jednym z najczęściej odwiedzanych miasteczek na Santorini. Najbardziej fotogenicznym i najbardziej zatłoczonym. Bardzo byłam go ciekawa a kolejność zwiedzania wyspy nie była przypadkowa. Chciałam najpierw zobaczyć inne części i miasteczka a TĄ „petardę” zostawić sobie na potem. W sumie odwiedziłam je dwa razy jednego dnia. Rano i przed zachodem słońca.
Miasteczko jest położone na klifie, na wysokości 150 m n.p.m., dominuje tradycyjna zabudowa. Bielone domy i wąskie kręte uliczki. Gdzieniegdzie można wypatrzyć kościółek. Przewodnik mówił, że jest ich 79. Wierzę w to 🙂
W Oia znajdują się dwa rodzaje budynków. Wykute w skale, które kiedyś należały do żeglarzy i zbudowane na szczycie klifu, które były własnością kapitanów i armatorów. Większość odbudowana po trzęsieniu ziemi w 1956 r.
Żadnego planu nie mamy, jak zwykle. Na głównym deptaku idziemy po prostu za innymi turystami. Nie wiem, czy tak dobrze się ich trzymaliśmy, czy w tym miasteczku nie da się zgubić. Trafiliśmy we wszystkie miejsca, do których chcieliśmy dotrzeć.
Główny deptak, wyłożony marmurem, oblepiony jest sklepami, butikami, pracowniami artystycznymi a od strony morza restauracjami i kafejkami. Oczywiście z niebanalnym widokiem. Odbijając z niego, trafiamy na dzwonnice i charakterystyczne niebieskie kopuły kościoła.
Oczywiście rano jest sporo fotografów, którzy realizują płatne sesje. Czytałam, że taka sesja może kosztować 200 euro. Nie wiem, czy to prawda. Nam jednak to nie przeszkadza. Powiem, że gorzej było po południu. Przy dzwonnicach była sesja i czekałam, i czekałam, aż pani zrealizuje wszystkie swoje wymyślone pozy. W innych miejscach, z których trzeba mieć zdjęcie, ustawiały się kolejki, żeby takowe zrobić. Wcale niemałe. Wiele wytyczonych ścieżek prowadzi do hoteli i jest zamkniętych.
Zeszliśmy też do portu Ammoudi. 260 schodków. Spacer w dół jest przyjemny. Powrót w w upale to masakra. Jednak podjęliśmy wyzwanie. Nie będę nic pisać o osiołkach, które osiołkami nie są. Można je najpierw poczuć a potem spotkać, w drodze do.
Port natomiast to szmaragdowa woda kontrastująca z czerwonym zboczem i spokojną atmosferą. W porcie trzeba zajrzeć do tawerny, gdzie można skosztować owoców morza, słuchając szumu fal i obserwując pluskającą wodę. Można też kupić zimną wodę, na powrót, której nam brakło.
Drugi powód dlaczego odwiedziliśmy miasteczko rano. Chciałam sobie poszukać miejsca na zachód słońca. Czytałam, że na zachód słońca w Oia trzeba przyjechać wcześniej (co najmniej dwie godziny) i że ściągają tam tłumy. Trochę z tego kpiłam w myślach. No ile jest takich amatorów zachodów słońca jak ja. Ludzie mają wywalone, po prostu jadą odpocząć, a nie ścigać najlepsze światło do zdjęć. Grubo się pomyliłam. Poniżej najlepsze miejsce obejrzenie zachodu słońca. Ruiny zamku weneckiego. Dwie godziny przed zachodem.
Pomimo że byliśmy dwie godziny wcześniej, wszystkie miejscówki, które sobie wytypowałam, były zajęte. Normalnie ludzie się w nich ustawili i nawet o 1 cm się nie przesuwali. Wcisnęliśmy się gdzieś koło tego kościółka w już ciasny szpaler ludzi. I czekaliśmy.
W końcu stwierdziłam, że to bez sensu. Nie będziemy siedzieć tutaj jeszcze godzinę. Daliśmy ponieść się tłumowi. Trochę krążyliśmy, było to na pewno przyjemniejsze niż sterczenie w miejscu. Na sam zachód dotarliśmy na sam koniec deptaka, do wiatraka.
Przed i podczas zachodu słońca takich tłumów jeszcze nie widziałam. Nigdzie. Te tłumy odbierają całą magię całemu spektaklowi. Przynajmniej dla mnie. Nie był on też najładniejszy, jaki w życiu widziałam, ale okoliczności były szczególne i na pewno, na długo go zapamiętam. Zostaliśmy jeszcze chwilę podczas zmierzchania.
Leave A Reply