Skojarzenie jest u mnie tylko jedno – wojna. Pomimo że nie słychać wybuchów bomb, nad głowami nie świszczą pociski a na ulicach nie widać krwi, to miasto mnie przytłoczyło. Dosłownie. Czułam się nieswojo. Chciałam stamtąd uciec. Pierwszy raz nie chciało mi się nawet wyciągać aparatu. Chodząc ulicami, wciąż w głowie kołatało mi się pytanie: dlaczego? Co spowodowało, że żyjący obok siebie od wieków ludzie, w pewnej chwili zaczęli się nienawidzić i zabijać.
Odpowiedzi szukałam oczywiście po powrocie. Jestem nagminnym ignorantem. Czasami zdarza mi się jechać gdzieś, coś oglądać, a potem o tym czytać. I niech mi ktoś powie, że podróże nie kształcą.
Do Sarajewa docieramy z Czarnogóry. Miał być Park Narodowy Durmidor, ale jak nawigacja przeliczyła trasę Durmidor i 50 km w 2 godziny, to jednak stwierdziliśmy, że szkoda czasu. Oczywiście żal, ale takie są uroki napiętego planu 😉
Nocleg w Sarajewie bookuję dzień wcześniej. Nie doczytałam małego druczku, że parking możliwy, ale dodatkowo płatny. Na wejściu spięcie. Uśmiech nie pomaga. Samochód zostawiamy na „niby” parkingu. Jedną pewną rzeczą na tym parkingu jest budka pana kasującego za niego. Reszta to improwizacja. No cóż …
Po zakotwiczeniu uderzamy „na miasto”. Wymieniamy pieniądze i znów zonk. Prowizja za wymianę. Nigdzie na Bałkanach nam się to nie zdarzyło.
Jesteśmy głodni, machamy ręką. Idziemy poszukać jadłodajni. Pljeskavica i cevapi doskonale ukoiła nasze podniebienia. Możemy ruszać w „rejs”. Nasz plan to nie mieć planów. Czasami jest błogosławieństwem, czasami przekleństwem. W tym wypadku na dwoje babka wróżyła. Jest mnóstwo rzeczy/faktów, które doczytałam po powrocie i mnóstwo, które chciałabym zobaczyć. Z drugiej strony, może to pomogło „poczuć” klimat miasta. Jest różnorodne, niespotykane. Z jednej strony Cię przeraża, z drugiej fascynuje. Tak sobie teraz myślę, że wrócę tam chyba szybciej niż myślałam 😉
Cofnijmy się do 1991 r. Rozpada się Związek Radziecki a los Jugosławii, zdaje się przesądzony, po ogłoszeniu w czerwcu 1991 r. niepodległości przez Słowenię i Chorwację. Dąży do tego też Macedonia. Wielonarodowa Bośnia i Hercegowina na początku 1992 r. przeprowadza referendum w tej samej sprawie. Ponad 99% głosujących opowiada się za wyjściem z federacji, pomimo zbojkotowania jej przez Serbów. Kilka dni po referendum serbskie bojówki blokują drogi wyjazdowe z Sarajewa. Wznoszą barykady.
W niedzielę 5 sierpnia mieszkańcy Sarajewa wychodzą na ulice. W pokojowym, antywojennym marszu wzięło udział 100 tys. Sarajewian. Tłum skandując, poruszał się w kierunku budynku parlamentu, naprzeciwko hotelu Holiday Inn. Tam padają pierwsze strzały, ginie 6 osób, ale to następny dzień uważany jest za początek wojny.
Przez trzy lata i dziesięć miesięcy oblężenia, na wzgórzach okalających miasto, osadzono kilkanaście tysięcy żołnierzy, uzbrojonych w miotacze min, moździerze i karabiny maszynowe, którzy bezwzględnie pozbawili życia ponad 11 tysięcy mieszkańców, 50 tysięcy ranili. Snajperzy strzelali do kobiet, dzieci i starców.
W mieście odcięto prąd i gaz. Mieszkańcy codziennie starali się zdobyć wodę i pożywienie a zimą opał. Pomagali sobie bez względu na religię i pochodzenie. Walczyli o swoje miasto. W ciągu 1425 dni na Sarajewo spadło 470 tys. pocisków i granatów. Ok. 330 dziennie. 98% budynków zostało uszkodzonych.
Sarajewo to mieszanka narodowości i religii. Przed wojną 44% mieszkańców stanowili muzułmanie, 31 % prawosławni a 17% katolicy. Co trzecie małżeństwo było małżeństwem mieszanym. Oczywiście dzisiaj proporcje są zgoła inne. W każdym razie tylko tutaj można znaleźć świątynie różnych wyznań niedaleko siebie. Podczas wojny Sarajewianie nie zniszczyli żadnej świątyni.
Stolica Bośni i Hercegowiny to miejsce spotkania kultur wchodu i zachodu. Widać to doskonale spacerując główną ulicą Starego Miasta, Ferhadija. Jest nawet odpowiedni znak na chodniku.
Bašcaršija, wizytówka Sarajewa, pochodzi z czasów panowania tureckiego, słowo to oznacza główny bazar/targ. Wąskie uliczki, niska zabudowa. W jej centralnym punkcie znajdziemy fontannę Sebilij. To miejsce tętni życiem, to słychać i widać. Nie dało się zrobić zdjęcia, za pierwszym razem jak tam poszliśmy. Mnóstwo ludzi siedziało wokół fontanny, a drugie tyle kręciło się wokół. Wieczorem było spokojniej, chyba ludzie przenieśli się do knajpek, których tam nie brakuje.
W uliczkach znajdziemy sklepy z pamiątkami i wyrobami własnej produkcji, tzw. rękodzieło. Na Ścianie po prawej stronie widać ślady po kulach. Jak widać, od wojny nawet jakby się chciało, odciąć się nie da.
W Sarajewie orient przeplata się ze współczesnością. Tuż obok hotelu Europa ruiny kamiennej karczmy Tašlihan. Tašlihan to właściwie wielka budowla, zazwyczaj dwupoziomowa, mogąca pomieścić całą karawanę. Wzniesiona ok. 1540 r. była jedną z trzech w Sarajewie.
Zdjęcie niestety nieostre, za co przepraszam. Nie wiem, dlaczego z kilku ujęć żadne mi nie wyszło.
Pośrodku widać wieżę zegarową, Sahat Kula oraz minaret meczetu Gazi Husrev-Bega. Podobno najpiękniejszy na Bałkanach. Nie mogę potwierdzić, bo znawcą nie jestem. Natomiast wieża zegarowa, jedna z najwyższych w Bośni i Hercegowinie nazywana jest przez mieszkańców Małym Benem. Mechanizm wyznacza czas według ruchu słońca i księżyca. Północ wybija o zachodzie słońca i jest to sygnał do modlitwy.
Pod Katedrą Serca Jezusowego spotykamy „naszego” Papieża, Jana Pawła II, który odwiedził Sarajewo w 1997 r. Wkrótce po zakończeniu wojny.
W hołdzie mieszkańcom, którzy zginęli podczas oblężenia, miejsca na chodnikach po upadku pocisku moździerzowego wypełniono czerwoną żywicą. Ślady te przypominają kształtem kwiat i nazywane są Różami Sarajewa.
Przez Sarajewo przepływa rzeka Miljacka. Jednym z mostów przerzuconych przez nią jest Most Łaciński. Pierwsza wzmianka o moście pochodzi z 1541 r., swoją nazwę wziął od dzielnicy na lewej stronie rzeki, gdzie mieszkali katolicy.
W 1918 r. serbski nacjonalista zastrzelił arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, spadkobiercę tronu Austro-Węgier i jego żonę. Incydent ten uznawany jest za początek I Wojny Światowej.
Błądząc gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie trafiamy na Wieczny Ogień. Pomnik pamięci ofiar poległych w II Wojnie Światowej i tych, co wyzwolili Sarajewo. Płonie prawie nieprzerwanie od 1946 r.
Ulica Marszałka Tity
Gdy już się ściemniło, poszukaliśmy sobie knajpki, gdzie usiedliśmy na bezalkoholowym 😉 Obok gwar, nie z tej ziemi. Kelnerzy nie nadążali z zamówieniami, ale nam to zupełnie nie przeszkadzało. Siedzieliśmy i chłonęliśmy kakofonię dźwięków i obserwowaliśmy otoczenie.
Rankiem, po śniadaniu poszliśmy do Żółtej Twierdzy. Najpopularniejszego punktu widokowego na miasto. Nazwa bierze się od skały użytej do jej budowy. Twierdza była wojskowym punktem obserwacyjnym.
Po drodze mijamy jeden z wielu cmentarz Kovači, na którym jest pochowany prezydent Bośni i Hercegowiny – Alija Izetbegović (szara kopuła). Cmentarze chyba najbardziej kłują oczy.
Z niej doskonale widać rzekę, najważniejsze budynki i otaczające góry.
Z Sarajewa wyjeżdżamy Aleją Snajperów. Zbyt wolno. Wszędzie ślady kul. Znów refleksja.
Sarajewo to nie jest miłość od pierwszego wejrzenia. Przynajmniej dla mnie. Wydaje mi się, że do tego trzeba dojrzeć. Jeśli ktoś będzie zainteresowany i ciekawy, znajdzie w necie dużo więcej o wojnie, oblężeniu, życiu mieszkańców. Od zdjęć z ulicy robionych podczas wojny, do książek czy filmów. Im więcej czytam, tym bardziej chcę tam wrócić.
Leave A Reply