Brzmi groźnie? Troszeczkę 🙂 Bardzo, ale to bardzo chciałam zobaczyć wizytówkę Gruzji. Aby się tam dostać, trzeba przejechać właśnie tą malowniczą trasą, wijącą się przez Kaukaz. Jak już pisałam wcześniej, na Gruzję mieliśmy dwa i pół dnia. Wycieczka musiała się odbyć w ciągu jednego dnia. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej wydawało mi się to szalone. Jak zaczęłam szperać, okazało się, że takich szaleńców jak ja jest więcej 🙂 Skoro innym się udało, nie było odwrotu. Jedziemy!
Przed wyjazdem śledziłam pogodę i tylko pierwszego dnia miało być w miarę słonecznie. Miało, bo nie było. Drugiego dnia naszego pobytu zapowiadali tam deszcze. Nie za bardzo nam się uśmiechało kolejny dzień spędzić w samochodzie. Przyjechaliśmy właśnie z Erywania do Tbilisi. Ponad 6 godzin spędzonych w busiku. Na szczęście tylną kanapę mieliśmy dla siebie, więc nie było tak źle. O kierowcach w Gruzji krąży wiele opowieści i wszystkie są prawdziwe 🙂 Nie wiem, ile razy podczas tej podróży kładliśmy swoje życie na szali, na pewno dużo za dużo 🙂
Dzień rozpoczynamy wcześniej niż zazwyczaj na wyjazdach, po to, by po pysznym śniadaniu udać się na dworzec Didube w Tbilisi. Dworzec to może za dużo powiedziane. To po prostu plac, na którym stoją samochody prywatne i marszrutki. Otoczony budami i straganami, w których można się zaopatrzyć chyba we wszystko.
W stronę Kazbegi chcemy pojechać prywatnym transportem z przystankami, z powrotem zobaczymy co się trafi 🙂 Zaraz po wyjściu ze stacji metra tłum kierowców się przekrzykuje. Za nami od razu jeden poszedł. Zaczął nam machać przed oczami folderem z widokami. To z grzeczności zapytałam, ile? 20 GEL (prywatny van). Nie ze mną te numery 😉 Za drogo. Ja słyszałam, że można za 15 GEL pojechać 🙂 Pokiwał głową, pomruczał. OK! Wsiadajcie do samochodu. Usiedliśmy na tylnej kanapie, a on poszedł szukać kolejnych chętnych. Za chwilę pojawiła się para z Anglii. Potem jakiś Azjata. Brakowało jednego do kompletu, więc pan poszedł na łowy. Siedzimy tak 10 min, 15 min, 20 min. W końcu zniecierpliwieni głośno zastanawiamy się, ile jeszcze będziemy czekać? Czas ucieka. 3h jazdy przed nami. W końcu jednomyślnie stwierdzamy, że go troszkę zaszantażujemy. Albo jedziemy, albo idziemy szukać nowego transportu. Jak zaczęliśmy się wysypywać z samochodu i postawiliśmy kierowcę pod ścianą, wsiadł i ruszyliśmy. Wściekły był strasznie 🙂
Gruzińska Droga Wojenna zaczyna się za stolicą, a kończy na terytorium Federacji Rosyjskiej, po drugiej stronie Kaukazu. Jedyna droga prowadząca pod słynny pięciotysięcznik Kazbek. Pomimo tego, że trasa od czasów starożytnych była szlakiem handlowym pomiędzy Europą i Azją, obecną formę i nazwę przybrała w XIX w., kiedy to została poszerzona i wzmocniona przez Rosjan, aby szybko przerzucać oddziały wojska o każdej porze roku.
Pierwszy, 5-minutowy przystanek, mamy przy sztucznym Jeziorze Żinwalskim. . Widoki oczywiście ładne, woda turkusowa, ale po tym, co widzieliśmy w podróży po Bałkanach, wrażenia wielkiego na nas nie robią.
Kolejny przystanek to Twierdza Ananuri.
Kompleks jest podobno jedną z największych atrakcji Gruzji, więc nie dziwi, że cały parking zapełniony jest samochodami. Tuż przy twierdzy rozłożone są straganiki z pamiątkami i nie tylko. Na pewno jest pięknie położony, a tego sztucznego zbiornika przecież nikt kilka wieków temu przewidzieć nie mógł.
Twierdza zbudowana została w dolinie pomiędzy dwoma rzekami, przez członków rodu Aragwi, która rządziła tutaj od XIII w. Fortyfikacja składa się z dwóch zamków połączonych masywnymi murami. Górne, z kwadratową wieżą zachowały się lepiej niż dolne z okrągłą. W obrębie murów pomiędzy innymi budynkami znajdują się dwie świątynie. Starsza Najświętszej Marii Panny z pierwszej połowy XVII w. z nagrobkami książąt oraz większą Kościół Wniebowstąpienia NMP, z bogato zdobioną fasadą i zachowanymi freskami w środku. Ananuri była świadkiem wielu krwawych bitew między lokalnymi książętami.
Ruszamy dalej, za oknem więcej pagórków, droga wije się ku górze, tylko nasz kierowca jakby się tym nie przejmuje i pędzi jak na złamanie karku. Latamy z M po całej kanapie to w prawo, to w lewo 🙂
Następny przystanek Pomnik Przyjaźni gruzińsko-rosyjskiej. Pomiędzy Przełęczą Krzyżową i Gudauri, zimowym „kurortem” Gruzji. Zbudowany w 1983 r. dla upamiętnienia dwusetnej rocznicy ustanowienia protektoratu Rosji nad wschodnią Gruzją.
Najbardziej dziwaczny pomnik, jaki widziałam 🙂 Okrągła, betonowa platforma widokowa, w środku niczego, za to z przepięknym widokiem na Dolinę Diabła i góry Kaukazu. Wewnętrzną stronę ściany pokrywa kafelkowy mural, przedstawiający obrazy z historii obu narodów.
Dla nas, jak i dla większości turystów trasa kończy się w „miasteczku'” Kazbegi a właściwie Stepantsminda. Nazwa Kazbegi to krótki epizod na kartach historii miasta (1925 – 2006 r.), a jednak się przyjęło i utarło, często podawane są obie nazwy. Tylko 12 km dzieli nas od granicy rosyjskiej.
Wszystkie marszrutki zatrzymują się w tym samym miejscu, w centrum Kazbegi. Od razu oblega nas chmara miejscowych, proponując nocleg, czy podwózkę pod klasztor. Gdzieś tam dalej jest pomnik Aleksanrda Kazbegi i muzeum. To nas w ogóle nie interesuje.
Nie trudno wypatrzeć to co nas interesuje, dwa symbole Gruzji: samotny klasztor na wzgórzu i zaśnieżony Kazbek.
Pierwsza nasza myśl to była taka, żeby iść do klasztoru na pieszo. No niestety, po tej podróży chęci nam zabrakło. Nasi współtowarzysze zostają tutaj na noc, więc nikt nie chce z nami wynająć samochodu. No nic, jak już jechać i płacić, to nie może być innego samochodu jak łada NIVA 🙂 Droga w jedną stronę trwa ok. 30 min. Nie pamiętam, ile dostaliśmy czasu na górze, ale wystarczająco. Obeszliśmy wszystko, po czym pan zwiózł nas na dół. Co to była za jazda 🙂
Cerkiew Cminda Sameba pod wezwaniem Trójcy Świętej, znajduje się na wysokości 2170 m n.p.m. Zbudowany wśród gór Kaukazu w XIV w. Pod klasztorem widoki zapierają dech w piersiach. Widać Kazbegi położone w dolinie. Przejaśniło się na chwilę.
Kobiety nie wejdą do świątyni w spodniach i bez nakrycia głowy. Z boku przyszykowane są specjalne suknie. W środku, przy wejściu stoi mnich, który tego pilnuje. Wewnątrz nie wolno robić zdjęć.
Nasz kierowca i NIVA 🙂
Do Tbilisi łapiemy zwykłą marszrutkę za 10 GEL. W stolicy jesteśmy wieczorem.
Czy było warto? Jasne, że było warto 🙂 Droga jest męcząca. 3 h w jedną stronę. Dzisiaj wybrałbym się na dłużej. Zobaczyć wschód lub zachód słońca, w tych okolicznościach to byłoby COŚ 🙂
Wskazówki:
Twierdza Ananuri – wstęp bezpłatatny.
Do cerkwi prowadzą dwie trasy: krótsza (trudniejsza) i dłuższa (łatwiejsza). Na ten temat się nie wypowiem, bo nie szłam.
Kierowcy płaciliśmy 40 GEL.
Leave A Reply