Każdy, dosłownie każdy, kto był na Saonie, poleca wybrać się na taką wycieczkę. Czytałam, oglądałam i się zastanawiałam. O co chodzi? Piasek jak piasek, palmy jak palmy i lazur jak lazur. W Punta Cana jest to samo. Czy Ci wszyscy ludzie powariowali? Może to ten rum 😉 Doszukiwałam się teorii spiskowych i oczywiście postanowiłam przekonać się sama, na własnej skórze, ile rajskości jest w tej wyspie.
Wyspa Saona położona jest w niewielkiej odległości od południowo-wschodniego wybrzeża Dominikany i jest częścią chronionego parku narodowego Parque Nacional Del Este. Odkryta przez Krzysztofa Kolumba w XV w., w drugiej podróży do obu Ameryk. Ze względu na swoje urokliwe plaże wiele razy wykorzystywana przez twórców filmowych i producentów reklam.
Wycieczkę, jak już pisałam w poprzednim wpisie, kupiliśmy w kantorze 🙂 Dzień rozpoczynamy wcześnie rano, bo o 7 musimy stawić się pod „naszym” sklepem. Jak tylko podchodzimy pod sklep widzimy busika. Pan, śmiejąc się macha na nas. Pokazujemy pokwitowania i wskakujemy do środka. Dołączają do nas dziewczyny i para. Kilka minut po 7 odjeżdżamy. Obskakujemy jeszcze dwa hotele i jedziemy do portu. Do Bayahibe, wioski rybackiej, jest jakieś 60 km.
Podróż mija szybko. W międzyczasie przymusowy postój w „baraku z pamiątkami”. Zostajemy oznaczeni kolorowymi naklejkami, żeby było wiadomo komu dolę „odpalić”. Ceny kosmiczne więc największą popularnością cieszyły się kibelki 😀 Jak ktoś nie korzystał z przybytku, to mógł poczęstować się darmową, prawdziwą dominikańską kawą. Tak mniemam, bo tylko wyczułam cukier. Jeden ulepek 😀 Pod dystrybutorem, popijamy ją razem z jakimś Anglikiem. Po łyku wszyscy krzywimy się, po czym on mówi: it is not good 🙂 Wybuchamy śmiechem.
Gdy docieramy do portu od razu widać, że to „przemysł” na wielką skalę. Cały parking jest dosłownie zawalony. Nie wiem, czy oni tam mają stałe miejscówki. Nasz kierowca doskonale wie, gdzie jedzie. Po zaparkowaniu idziemy nad wodę. Tam dostajemy opaskę na rękę i jest pamiątkowe zdjęcie. Ja oczywiście mówię, że nie chcę. Pan tłumaczy, że to w celach bezpieczeństwa. Nie chciałam robić cyrków, więc się ustawiłam. Na koniec się okazało, w jakim celu była fota. Przyleciał do nas do busa koleś z kartonem rumu a na butelkach a jakże nasza facjata. Nie pamiętam ceny. Nikt nie kupił.
Wszystkie wycieczki wyglądają tak samo. W jedną stronę płynie się katamaranem a w drugą łodzią motorową. Katamaran płynie około półtorej godziny bezpośrednio na wyspę. Podróż łodzią oczywiście jest krótsza. Gdy płyniemy łodzią motorową mamy przystanek w Piscina Natural, czyli basenie Karaibów. Stop na rozgwiazdy.
Wsiadamy do łodzi, która podwozi nas na katamaran. Wysiadamy jako pierwsi, bo myślałam, że łodzią będziemy płynąć. Zajęłam miejsca w pierwszym rzędzie 🙂 Na katamaranie zajmujemy miejsca, które chcemy. Chociaż sami nie wiemy, gdzie będzie najlepiej. Na katamaran wsiada z nami pani fotograf. Jakoś nam w oczy się nie rzuciła.
Jak tylko katamaran rusza, rum leje się strumieniami. Towarzystwo mamy międzynarodowe. Obok nas para Niemców, dalej Węgrzy, Słowacy, Rosjanie, para polsko-hiszpańska i panie z Kolumbii. Więcej nie pamiętam 🙂 Para Niemców jest dosyć gadatliwa. Wiatr delikatnie kołysze naszym katamaranem. Zaczynają się tańce w rytmie merengue. Słońce grzeje, rum się leje 🙂 Nic dobrego z tego nie wyszło 😉 Towarzystwo się wyluzowało i my też 😀
Gdy tylko zaczęliśmy dopływać, zrobiło się wielkie poruszenie. Już sam widok z katamaranu był rajski. Śnieżnobiały piasek, palmy i ten kolor wody 🙂 Po „wysypaniu” się na plażę dostaliśmy jakiejś głupawki, a banan nie schodził nam z twarzy. Wszystkim bez wyjątku. Oczywiście jak to w raju, nie mogło zbraknąć kokosów. Ponadto czytałam wcześniej, że sok z kokosa dobry jest na kaca 😉 Jeszcze nie dopuszczałam do kaca, ale lepiej zapobiegać niż leczyć 😉
Wszyscy się rozpierzchli poleniuchować na leżaczki. My też. Leżaki darmowe. W ogóle nie czuć ogromu napływających turystów. Plaża ciągnie się hen. Idę to sprawdzić. Jak poszłam, to lunch mi przeszedł koło nosa. Nieważne. Po drodze nieskończona liczba pań leżących w morzu i panów fotografujących swoje lube. Śmieszne to trochę. Im dalej, tym mniej ludzi. Dotarłam do jakiegoś bezludzia i postanowiłam wrócić.
W pewnym momencie weszłam w środek wyspy. Chciałam sfotografować palmę i kokosa. Las wyglądał jak u nas. Zamiast drzew były palmy. Głucho, pusto. Do stóp przyczepiały mi się takie ichniejsze rzepy. Nieważkość mojego rozumu nie podpowiedziała mi, żeby to sfotografować 🙂
W raju czas mija szybko. Ani się nie obejrzeliśmy, musieliśmy się zbierać. Hasło do wejścia na łódkę to imię naszego przewodnika. Naprawdę nie wiem, jak oni zbierają turystów na powrót. Czy wszyscy są tak karni jak my. Czekaliśmy w wyznaczonym miejscu o wyznaczonej godzinie. Tam się można tak wychilloutować. Zapomnieć o całym świecie. Ile mają takich, których szukają? Nie wiem 🙂
Żegnaj Saono! Rajska Saono!
Płyniemy do basenu Karaibów. Ja nie pływałam. Nie wiem, czy były rozgwiazdy. Podobno to zależy od pory roku. M się nie chwalił. Ważne, żeby nie wyciągać rozgwiazdy z wody. Pamiętajcie! 😉
Po powrocie do portu idziemy do busa. Tam gościu z kartonem rumu robi swoje przedstawienie i odjeżdżamy. W drodze powrotnej żadnych przystanków. Do Punta Cana docieramy ok 17.
Pomimo że wyspę codziennie odwiedzają tysiące turystów, kilometrowe piaszczyste plaże pozostały naturalne, turkusowa woda krystaliczna a palmy w nienaruszonym stanie. I niech tak zostanie … na wieki 🙂
Informacje praktyczne:
Woda – obowiązkowo.
Warto zabrać strój na zmianę i nakrycie głowy.
Leave A Reply