Coron to właściwie nie wyspa Coron, chociaż takowa też istnieje, ale nazwa największego miasta na wyspie Busuanga. To właśnie tutaj będziemy mieli na wyciągnięcie ręki naturę i zapierające dech w piersiach widoki, białe piaszczyste plaże oraz niepowtarzalną rafę. Okolica słynie też z najlepszych nurkowań na wrakach.
Na Coron przypływamy szybkim promem, dlatego też dzisiejszy dzień rozpoczynamy skoro świt, bo kilkanaście minut po 4:00. O 5:00 musimy być w porcie. Akurat jak dochodziliśmy, zaczęła tworzyć się kolejka i takim oto sposobem byliśmy na samym początku. Szybka zamiana vouchera z maila na bilety przy biurku przed poczekalnią i jesteśmy poproszeni o wejście do poczekalni. Tam musimy zapłacić 20 PHP/os opłat portowych i możemy spokojnie czekać na wejście na prom. Przed wejściem na prom ustawiamy bagaże w rządku, aby psy mogły go obwąchać. Jeśli wszystko będzie w porządku, zabieramy bagaż i idziemy na prom.
Mnie się wydawało, że ja na tym promie to będę stała na pokładzie i będę obserwowała piękno Palawanu, wiatr będzie mi rozwiewał włosy a promienie słońca będą muskały moją twarz. Brzmi nieźle, prawda? Rzeczywistość była bardziej prozaiczna. Pokładów zewnętrznych dla podróżujących dostępnych oczywiście nie było. Wnętrze przestarzałe i ze względu na wilgoć unosił się specyficzny zapach. W pierwszym momencie po wejściu był zaduch. Podczas rejsu uruchomiono klimatyzację, chyba była bez regulacji 😉 Cztery siedzenia po jednej i po drugiej stronie. Fotele nie odchylają się. Miejsca ogólnie nie za dużo. Podczas rejsu ostro bujało. Na pokładzie można kupić jakieś przekąski i napoje. W jaki sposób to się odbywało? Nie mam pojęcia. Dopłynęliśmy przed 11:00.
Po wyjściu z portu atakuje nas pierdylion kierowców trójkółek. Przekrzykują się nad naszymi głowami. Do naszego hotelu jest ponad 1,5 km. Wiemy, że musimy jakiegoś kierowcę znaleźć. Wiemy też, że w takim miejscu ceny na pewno będą kosmiczne, odchodzimy kawałek dalej. Z chęcią zjedlibyśmy śniadanie. Zaglądamy nawet do jednej knajpki zaraz przy porcie ale ceny nas odstraszają.
Transportu długo szukać nie musimy, właściwie to transport znalazł nas 🙂 Mówimy, że jesteśmy głodni. Pan zawiezie nas za 200 PHP na śniadanie. I rzeczywiście zawiózł nas do knajpy, z tym że śniadania można było kupić do godziny 11:00 a teraz to możemy zjeść pizzę 🙂 Dziękujemy. Wychodzimy i idziemy w stronę hotelu. Jest już grubo po południu. Upał niemiłosierny. Po drodze nawija się jakaś knajpka. Decydujemy się, że napijemy się kawy. Kawa to po prostu gorąca woda i saszetka nescafe. Takiej lury dawno nie piłam 😉 Po namyśle zamawiamy jeszcze jedzenie. Niezbyt mądra decyzja. Nic specjalnego. Nie za dobre. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy tam zajrzeliśmy.
W hotelu doba zaczyna się od 13:00, my jesteśmy kilka chwil przed. Dostajemy napoje powitalne. To lubię! Hotel naprawdę mogę polecić tylko pokój nie od ulicy. Koniecznie. Dlaczego wyjaśniłam tutaj.
Po rozlokowaniu się w pokoju idziemy na rekonesans okolicy. Coron to tak jak i El Nido główna ulica, przy której toczy się życie. Ciągły harmider i hasał jeżdżących trójkółek. W powietrzu czuć smród spalin. Tyle, co się tego tam nawdychaliśmy, to chyba nigdy przez całe życie 😉 Oczywiście trochę przesadzam. Nie dlatego tam się przyjeżdża, żeby siedzieć w miasteczku.
Popołudnie spędzamy na wspinaczce na Tapyas Hill czy też Mount Tapyas. W upale 40-stopniowym uważam, że to naprawdę wyczyn 🙂 Na szczęście na szczycie można znaleźć cień. Chyba nawet nie było tak pierdołowato jak nam się wydawało (żółwie tempo), bo na górze para z GB nam pogratulowała kondycji 🙂 Widoki z góry rekompensują każdą kroplę potu.
Po zejściu szwendamy się bez celu do momentu aż wpadamy na pomysł, że pojedziemy na Cabo Beach. Idziemy więc główną ulicą w stronę plaży. Po drodze chcemy złapać transport. Naczytałam się, że cena nie powinna być większa niż 500 PHP. To tak zeszliśmy pewnie z 2 km albo i więcej i oferty mniej niż 800 PHP nie było. W sumie to był bardzo przyjemny spacer. Obserwowaliśmy życie codzienne. Zaglądaliśmy w różne dziury. Była też budka z zimnym bezalkoholowym. Także nie była to wędrówka bez celu 😉 Nawet nie zraził nas fakt, że mój japonek się był zepsuł 🙂 Kupiony nota bene przed wyjazdem. No smutny jego los 😉 Na szczęście, zaraz był jakiś kramik. Za długo nie musiałam kuśtykać.
Jak już dojrzeliśmy do ceny 800 PHP, znalazł się transport. Powiem, że dojazd na plażę to swego rodzaju 20-minutowy survival. Ja to jeszcze pikuś, bo usiadłam przy kierowcy, ale M usiadł z tyłu z zakupionym dobrem. Widziałam kątem oka, że nie za bardzo wie co ma robić podczas jazdy 🙂 Za mało rąk, żeby utrzymać siebie i zakupiony prowiant 🙂 Jak on podczas jazdy nie wypadł i dowiózł wszystko do celu, to zastanawiam się do dzisiaj. Wejście na plażę 50 PHP a kierowca czeka na nas 3h.
Cabo Beach … co by tu o niej powiedzieć? Już wspominałam, że my z M mamy taką teorię, że Filipińczycy usypali ją, żeby wabić turystów, aby wydawali PHP. Najładniejszy na tej plaży, to jest chyba widok na przeciwległą górę 🙂 Po 3h nie było żal odjeżdżać. Informacja praktyczna: na miejscu jest sklepik, nie trzeba niczego wieźć ze sobą.
Wycieczki zamówiliśmy w hotelu. 1500 PHP za każdą od osoby. Coron Island Tour i Island Escapade Tour. Z każdej byliśmy mega zadowoleni. Z hotelu byliśmy odbierani busikiem, a ponieważ nasz hotel był blisko portu, to jako ostatni. Z ósmej zrobiła się dziewiąta. Drugiego dnia zaczekaliśmy aż pani z recepcji po nas zadzwoni. Z portu wracaliśmy na nogach.
Pierwsza bardziej różnorodna. Dużo snurków i piękne widoki (nad wodą i pod wodą). Pierwszy raz widziałam ławicę ryb. Cały czas coś się dzieje i nie ma miejsca na nudę.
Druga to piękne plaże, do których trzeba dopłynąć. W stronę plaży 1h, z powrotem 1,5h. Akurat tego dnia, gdy płynęliśmy na plaże, były wysokie fale. Cali byliśmy mokrzy i ostro bujało. Z powrotem odmówiłam ze trzy zdrowaśki, żeby stanąć szczęśliwie na stałym lądzie. Ludzie z katamaranu pozakładali maski na oczy, personel pokładowy pochował wszystkie wartościowe rzeczy w jakimś schowku, żeby nie zamokły. Na każdej z plaży byliśmy przynajmniej 45 min. Działo się i jest co wspominać 🙂 Gdybym miała popłynąć jeszcze raz, to bez wahania.
Leave A Reply