Madera to dla mnie bliskość natury. Mieszanina soczystej zieleni, wysokich klifów i błękitu oceanu. Malowniczo położonych miasteczek i krętych, wąskich dróg, prowadzących do nich. Wszystko to okraszone ciszą i spokojem. I właśnie tego wszystkiego doświadczymy dzisiejszego dnia. Zapraszam!
Opuszczamy nasz hotel, zahaczając o taras widokowy i kierujemy się do naszego pierwszego punktu na wyznaczonej trasie.
Pierwsze dwa dni mieliśmy wklepane w naszą nawigację, jeszcze w Polsce. Kolejne miałam rozpisane „na papierze”. Wieczorem trzeba było dodać trasę. Tym zajmował się M. Ja nie mam do tego cierpliwości. Ogólnie nawigacja podróżuje z nami nie pierwszy raz. Przejechała z nami Bałkany i spisała się całkiem nieźle. Tylko raz nam się przestawiła i poprowadziła po szutrach, po których błądziliśmy do północy.
W każdym razie jakiś większych problemów nigdy nam nie sprawiała. Za to na Maderze dała popis. Właściwie to na porządku dziennym było: „zobacz, gdzie ta głupia mnie prowadzi”. A przed nami betonowa płyta na jeden samochód, prowadząca stromo pod górę, nie wiadomo gdzie.
Jedno zapamiętam chyba do końca życia, jak w São Vicente przed nami kręta górka, M się rozpędza, żeby „nasza” micra dała radę a po 500 m wyrosła betonowa ściana. Dodam, że mapa była uaktualniana przed wyjazdem. Taka chyba specyfika jazdy po Maderze.
Seixal
To mała, senna miejscowość położona na klifie, między Porto Moniz i São Vicente. Większość z mieszkańców żyje z rolnictwa. Uprawia się tutaj szczep winorośli, z których wyrabia się najwytrawniejsze wino maderskie.
My chcemy zobaczyć naturalne baseny (Piscinas Naturais do Seixal). Tak jak w Porto Moniz są pochodzenia wulkanicznego. Można do nich dojechać samochodem, ale droga jest stroma, wąska i kręta. Zatem zostawiamy auto na parkingu, wzdłuż drogi i wędrujemy schodkami w dół. Upał jest niemiłosierny. Nawet mam myśl, czy by nie wrócić i się nie przebrać.
Droga powrotna to mordęga.
Same baseny robią chyba jeszcze większe wrażenie niż te w Porto Moniz. Tutaj jest zdecydowanie spokojniej i bardziej naturalnie. Oprócz nas jest jedna para i dwie kobiety. Wejście i parking są bezpłatne.
Przewodnik mówił: baseny naturalne, wodospady i plaże. I nie wiem, naprawdę nie wiem, co poszło nie tak, być może uderzył mi do głowy wakacyjny luz. Zapomniałam o plaży.
A w Seixal można też miło spędzić czas na plaży. Są dwie główne plaże. Obie pokryte drobnym, czarnym piaskiem. Praia de Laje (droga z Porto Moniz). Ukryta między skałami. Dojeżdża się odnogą drogi głównej. Zawróciliśmy w połowie, bo stwierdziliśmy, że nic tam nie ma.
Druga, popularniejsza Praia do Seixal (droga z São Vicente). Położona u stóp klifu. W ogóle tam nie dotarliśmy.
W okolicach Seixal można podziwiać wiele wodospadów, w tym słynny „welon panny młodej”. Mamy zaznaczony Miradouro do Veu da Noiva . Tak po prawdzie, to zajechaliśmy na niego dwa razy. Widzicie ten welon? Ja go zauważyłam dopiero na zdjęciu. Trzeba zejść uliczką w dół.
W zamian mijamy inny „welon” na trasie do São Vicente.
Były tam też schody. To na nie wlazłam. Lepszego widoku na wodospad nie było.
Dzisiaj w planie mamy groty. No ale M tak ustawił nawigację, że chyba nie ustawił. Za to wjechaliśmy na jakiś taras widokowy.
A może wszystko przez objazd. Prace drogowe w São Vicente.
Następnie czekało nas wspinanie dawną jedyną drogą łączącą São Vicente i Ribeira Brava. Czytaj. Podjazd górskimi, stromymi i wąskimi drogami na wysokość 1000 m n.p.m. Miradouro da Encumeada. Micra tak się zgrzała, że musieliśmy iść do sklepu/snack-baru i poczekać aż się schłodzi.
Boca da Encumeada
W przewodniku było napisane: jedna z najpiękniejszych przełęczy na Maderze i zapiera dech w piersiach. Nie mogło jej zabraknąć.
Punkt widokowy znajduje się między dwoma najgłębszymi dolinami na Maderze. W pogodny dzień widać stąd zarówno południowe, jak i północne wybrzeże, a nawet płaskowyż Paúl da Serra. Ledwo zrobiliśmy zdjęcia przyszła taka mgła, że g… było widać.
Poszliśmy jeszcze kawałek szlakiem PR21, ale w końcu zawróciliśmy. Ci, co przyjechali po nas, nie zobaczyli nic. Trzeba mieć trochę szczęścia.
Paúl da Serra /Bica da Cana
Gdzieś pośrodku płaskowyżu znajduje się punkt widokowy Bica da Cana. Na małym parkingu jest droga w górę, która była zamknięta łańcuchem. Jacyś panowie porządkowi tam urzędowali. Nie pchaliśmy się. Znaleźliśmy wejście na szlak PR 17 i ruszyliśmy nim. Myślę, że nie w tę stronę, co trzeba.
Najpierw szliśmy ścieżką wyznaczoną wśród krzewów. Było dosyć płasko. Później krzewy zamieniły się w dosyć gęste drzewa i zaczęliśmy schodzić w dół. W końcu zrobiło się wąsko, ciemno, mokro i ślisko i … zawróciliśmy. Maps.me nic sensownego mi nie podpowiadała. Pojechaliśmy dalej.
Droga prowadziła nas ponad chmurami. Zatrzymujemy się tutaj na chwilę. Ruch na szczęście jest niewielki.
A za kolejnym zakrętem znów piękne widoki 🙂
Wjeżdżamy do doliny Rabaçal i ledwo co widzimy. Mgła zalega w całej dolinie. Parkujemy samochód na jednym z parkingów. Notabene ledwo znajdujemy miejsce. Witają nas pasące się krowy. Zastanawiamy się co robić.
Można stąd wyruszyć na trzy różne szlaki wiodące wzdłuż levad: Levada do Risco, Levada das 25 Fontes i Levada da Rocha Vermelha.
W planie była lewada 25 źródeł, jedna z najładniejszych i najpopularniejszych. Trasa biegnie przez lasy wawrzynowe (Laurissilva), które wpisane zostały na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Idziemy kawałek wzdłuż Levady do Risco. Ze względu na mgłę odpuszczamy.
Następnego dnia też tam były mgły. Po powrocie doczytałam, że tam zawsze są mgły.
Im dalej od Rabaçal tym widoczność lepsza na drodze. Jedziemy w stronę przylądka Ponta Do Pargo. Najdalej wysuniętego punktu Madery na zachód. Najpierw zjeżdżamy na punk widokowy Miradouro do Fio a później pod latarnię Farol da Ponta do Pargo.
Latarnia ma 14 m wysokości i została uruchomiona w 1922 r. Przed latarnią jest skarpa, ale widoki nie są jakieś oszałamiające. A może my już się oswoiliśmy.
Ostatnim punktem do odwiedzenia na dziś było Achadas Da Cruz. Po drodze M wypatrzył punkt widokowy. Asfalt kończył się przy malowniczo położonym kościółku (Capela Nossa Senhora de Boa Morte). Dostać się na ten punkt można było, jak to na Maderze, z górki 😀 Ja nie idę. M poszedł sam 🙂
Na sam koniec zostawiliśmy sobie atrakcję, wzbudzającą największe emocje. Modliłam się, tylko żeby za mocno nie wiało. Kolejka linowa Teleférico Achadas da Cruz. W przewodniku jest napisane: „Tej atrakcji nie zaleca się jednak osobom cierpiącym na lęk wysokości, gdyż zjazd i wyjazd naprawdę może przyprawić o zawroty głowy”. M ma lęk wysokości. Pomimo tego sporo się kręcił (robił zdjęcia), czym przyprawiał mnie prawie o zawał.
Trochę strachu się najedliśmy w drodze powrotnej. Po pierwsze, mieliśmy nacisnąć zielony guzik, jak już będziemy chcieli wrócić. Naciskamy raz, nic. Może trzeba dwa razy, nic. Może jakaś kombinacja, nic. Po kilkunastu minutach drzwi dały sygnał i się zamknęły.
Po drugie, metr przed siatką bezpieczeństwa, pan obsługujący zafundował nam przystanek, chyba na zdjęcia i bujaliśmy się tam kilka minut. Ludzie z restauracji obok dziwnie nam się przyglądali. Zapomniał nas tylko o tym uprzedzić 🙂
Informacje praktyczne
Link do mapy
Leave A Reply